Pracowity weekend. Nie powiem, że nie. Nasz maraton przeprowadzkowy rozpoczął się już w piątek, kiedy to trzeba było spakować wszystko w kartony. O ile dla mnie to nie był żaden problem, bo nawet się nie rozpakowywałam - nie było sensu tego robić na dwa tygodnie - o tyle mój luby musiał poprzeglądać wiele rzeczy, które nagromadził przez te trzy lata, które tam mieszkał.
W sobotę rano skończyliśmy pakować kartony. Okazało się, że niestety droga, którą mieliśmy dojeżdżać autobusem do nowego miejsca została zamknięta na jeden dzień. Akurat TEN dzień. Z pomocą przybył nam przyjaciel wraz ze swoimi pociechami. Mali pomocnicy byli niezwykle zafascynowani tym, że można po prostu... spakować wszystko w kartony i zamieszkać gdzieś indziej. Dzięki temu przewiezienie (oczywiście inną drogą) wszystkiego zajęło tylko dwa kursy autem. W ogólnym rozrachunku skończyło się na trzech godzinach. Niezły wynik.
Nie widziałam wcześniej miejsca, w którym mieliśmy zamieszkać. Chyba, że na zdjęciach, ale wiadomo jak to bywa. Gdy przeszłam przez drzwi wejściowe czekały na mnie oczywiście schody, wiele stopni na mojej drodze, ogromna ilość drzwi, długie korytarze. Cały budynek ma ciekawą konstrukcję, gdyż na pierwszym piętrze znajduje się kuchnia razem z pokojem dziennym, dwa pokoje oraz łazienka. Drugie piętro złożone jest z trzech pokoi, łazienki i również kuchni z jadalnią. Ostatnie piętro, na którym jak na razie mieszkamy, zawiera cztery pokoje oraz dwie łazienki. Podział tego wszystkiego jest trochę dziwny i jest to dość skomplikowane. Nie będę zanudzać.
Nasz pokój jest dość duży, mimo skosów, które skutecznie ograniczają miejsce użytkowe. Jednak mamy tu wszystko, czego potrzebujemy, łącznie z przestrzenią. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam naszą łazienkę oraz kuchnie, wpadłam w histerię. Tak. Jestem osobą pedantyczną jeśli chodzi o te pomieszczenia. Dla mnie to była tragedia. Nie mieściło mi się w głowie jak ludzie mogą funkcjonować w TAKIM brudzie (to i tak za delikatne słowo). Kiedy po godzinie się ogarnęłam, moim pierwszym przystankiem był sklep z chemicznymi środkami czystości itp. Nie mogłabym nawet ruszyć tam szafek, co dopiero przygotować jedzenie. Nie zostało mi nic innego jak rękawice po pachy i do pracy rodacy. Ogarnięcie z zewnątrz szafek oraz naszych półek zajęło mi około trzech godzin. Chyba nigdy nie zapomnę widoku tego, co tam się działo.
Niedziele spędziłam na sprzątaniu łazienki, która wołała również o pomstę do nieba, i której również musiałam poświęcić mój czas. A dokładnie dwie godziny. Na celowniku, w poniedziałek znalazł się piekarnik, który jak się okazało po wyczyszczeniu ma przeźroczystą szybkę z przodu. Mankament, który psuje mi estetykę mojej pracy czytaj. mojego porządku to urządzenia do przygotowywania ryżu. Powinny być białe, a są tak oblepione tłuszczem i brudem, że są żółte z pomarańczowymi zaciekami. Trzeba koniecznie coś z tym zrobić.
Nie chcę wyjść tutaj na rasistkę, bo absolutnie nią nie jestem, ale osoby, z którymi mamy dzielone pomieszczenia to rodowici Chińczycy. Gdybym nie zobaczyła na własne oczy, nigdy nie powiedziałabym, że są tak okropnymi brudasami. Nie wiem jak oni w ogólne żyli w tym wszystkim przed moim gruntownym sprzątaniem. Dlatego dobra rada: zastanówcie się kilka razy zanim zamieszkacie z Chińczykami.
O.
No comments:
Post a Comment