Nie da się ukryć, iż jesień nie
jest najsympatyczniejszą porą roku – wręcz przeciwnie dla mnie
jest okresem czasu, który mógłby nie istnieć. Wieczny deszcz,
plucha oraz konieczność przyzwyczajenia się do panujących
warunków. Z dnia na dzień coraz wcześniej robi się ciemno, więc
organizacja pracy po szkole skupia się na tym, że idę zrobić z
założenia 26 minutową drzemkę, z której robi się często
godzinna. Nie ukrywam, że organizacja w takie dni stanowi nie lada
wyzwanie. Nawet weekendy wydają się być krótsze, wyrabiam się ze
zrobieniem mniejszej ilości rzeczy. A może to ostatnia klasa tak
działa? Może nie warto zrzucać wszystkiego na jedenasty miesiąc
roku?
Dotkliwie doskwiera mi brak spokojnych,
sobotnich przedpołudni, kiedy to będąc w mojej ulubionej piżamie,
zawijałam się w koc ze słynnym kubkiem gorącej czekolady i dobrą
książką. Liczę na to, że jako studentka będę miała więcej
czasu dla siebie.
Można pomyśleć, że jest to kwestia
gospodarności, aby zrobić wszystko, co się chce. Okej –
zgadzam się. Ale nie, będąc w klasie maturalnej, gdzie liczba
zadań, prac klasowych i powtórek skłania do refleksji dotyczących
tego, że doba powinna trwać czterdzieści osiem godzin – może
wtedy zdążyłabym ze wszystkim. Najgorszą rzeczą okazuje się
poczucie, gdy leży się już w łóżku, że czegoś się nie
zrobiło, nie zawsze, bo się nie pamiętało, ale ze zwykłego braku czasu.
Końcówka roku zawsze wydaje mi się mało wydajnym
okresem, kiedy to wszystko skłania się ku jednemu – spaniu. Jest
to jedna z najważniejszych potrzeb fizjologicznych człowieka, więc
nie wiem, czy walka z samym sobą jest trafionym pomysłem. Zostaje
jeszcze kawa – o tak! Wynalazek, który uratował już na pewno nie
jednego ucznia, studenta podczas sesji czy lekarza. Ale ile
hektolitrów można w siebie wlać? Poza tym nie jest to najzdrowsze
wyjście.
Cel na najbliższe dni? Znalezienie życiowej równowagi..
O.
No comments:
Post a Comment